Wahiba Sands

Asfalt kończy się nagle, bez ostrzeżenia znikają domy, ulice, ludzie i już po chwili otacza nas tylko żółty ocean piasku i totalne pustkowie. Wiatr unosi w powietrzu pył i drobniutkie kryształki sprawiając, że pomimo zamkniętych szyb w samochodzie, pełno ich we włosach, kieszeniach i nieprzyjemnie zgrzytają w zębach, krajobraz staje się jakby mniej wyraźny. Podekscytowanie miesza się z niepewnością, a momentami ze strachem gdy dookoła żywego ducha a silnik ryczy coraz głośniej gdy koła grzęzną w sypkim podłożu... Mieszanka tych uczuć i niesamowite widoki, noc w beduińskim namiocie, wałęsające się wszędzie wielbłądy, szalony zjazd z kilkudziesięciometrowych wydm, a nawet to, że się zakopaliśmy sprawiło, że pustynia Wahiba Sands to dla nas niekwestionowany hit Omanu, a na pytanie co jest takiego ciekawego w tej wielkiej piaskownicy odpowiadamy - WSZYSTKO!
Pustynia Wahiba Sands zdecydowanie najpiękniej prezentuje się o wschodzie słońca, kiedy pierwsze promienie podkreślają fakturę piasku, a wydmy rzucają długie cienie i dlatego konieczny jest nocleg na pustkowiu. Lekka burza piaskowa szybko wybiła nam z głów spanie w samochodzie czy namiocie, toteż naszym celem stał się pierwszy camp - Al Raha. Już po kilkuset metrach jazdy nerwowy uścisk dłoni na kierownicy nieco zelżał i z minuty na minutę nabieraliśmy coraz większej pewności, aż w końcu zdaliśmy sobie sprawę, że off-road to super frajda i zabawa przyprawiona potężną dawką adrenaliny. Do tego te widoki i wszędzie pełno wielbłądów :) Jednak po dojechaniu do celu miny nam mocno zrzedły, ponieważ okazało się, że camp jest zamknięty z powodu… braku gości, a kolejny znajduję się ok. 12 km dalej. I tu zaczęła się nasza „pustynna przygoda”. Dozorca poinformował nas, że od tego momentu droga staje się bardziej wymagająca i konieczne jest już upuszczenie powietrza z kół (ok. 30-40 sek. spuszczania na każde koło) oraz że po dojechaniu do wielkiej wydmy musimy koniecznie na nią wjechać, a nie jechać dołem. Wszystko było jasne więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Szczęki nam jednak opadły kiedy wspomniana wydma okazała się wielką górą piachu o wysokości 4-pietrowego budynku i im dłużej się w nią wpatrywaliśmy tym większego nabieraliśmy przekonania, że wjechanie na nią jest absolutnie niemożliwe, co więc zrobiliśmy – pojechaliśmy dołem w nadziei, że „jakoś” ją objedziemy :) Nie musimy chyba pisać, że nie była to dobra decyzja o czym przekonaliśmy się po następnych 12 kilometrach kiedy nasze auto ugrzęzło na dobre w piachu, zapaliły się wszystkie możliwe kontrolki, a nasz GPS pokazywał, że camp jest tuż obok jakieś kilkaset metrów… tyle, że za ogromną wydmą. Hmm… nie pozostało nam więc nic innego jak się „odkopać” (spuszczenie powietrza załatwiło sprawę), wrócić do punktu wyjścia i znów stanąć przed wielką wydmą. Gdy ponownie zastanawialiśmy się co i jak zrobić żeby znaleźć się na górze nagle ze szczytu wydmy zaczęła ogromnym pędem zjeżdżać biała Toyota - wiedzieliśmy, że tak może jechać tylko tubylec i że jest to nasz ratunek na środku tego pustkowia. I tu mieliśmy kolejną okazje przekonać się jak mili i przyjaźni są omańczycy. Nasz "wybawca" nie ograniczył się tylko do pokazania nam alternatywnego, zdecydowanie łagodniejszego wjazdu, ale pojechał za nami (okazało się, że wcześniej przeoczyliśmy znaki informujące o tej drodze :) ). Po w sumie ponad blisko 50 km jazdy po pustyni w końcu dojechaliśmy do campu o pięknej, jakże bajkowej nazwie – 1000 Nights Camp. Wymęczeni, ale szczęśliwi i nawet gdy okazało się, że najtańszy nocleg (i to w namiocie) kosztuje 500 pln (!!!)  nie żałowaliśmy tym bardziej, że camp okazał się luksusowym ośrodkiem all inclusive pośrodku pustyni gdzie wreszcie mogliśmy wziąć prysznic, wyspać w prawdziwych łóżkach i najeść do syta, bo kuchnia była tam pierwszorzędna!

Wschód słońca to naprawdę magiczna chwila na pustyni, wszystko wgląda wtedy jak podrasowane w programie graficznym i każde zdjęcie wychodzi świetnie, może dlatego mamy ich najwięcej właśnie z pustyni. Warto już wieczorem zrobić rozeznanie w okolicy żeby rano nie tracić cennego czasu z najlepszym światłem. My, oswojeni już mocno z jazdą po piachu, wzięliśmy auto i odjechaliśmy trochę od campu, praktycznie na sam szczyt wysokiej wydmy gdzie znaleźliśmy idealne miejsce na podziwianie wschodu słońca. Znalazł się też czas na wygłupy, jak to w wielkiej piaskownicy :)
















2 komentarze:

  1. witam
    lece do Omanu za 6 dni. Czy jest szansa wjechać na tą pustynie samochodem z napędem tylko na jedną oś? :) nie jakoś daleko, ale żeb poczuć troche ten klimat
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka kilometrów z pewnością przejedziecie. Do pierwszego campu tak naprawdę jest twarda szutrowa droga.
    Polecam spuścić trochę powietrza z opon...
    Najlepsze zaczyna jednak się tam gdzie kończy się ubita droga, ale tu już koniecznie 4x4

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Karolina i Maciek , Blogger