Ale Meksyk!

Czy jest jeszcze ktoś kto nie wie co znaczy hiszpańskie „despacito”? Ostatnio zapanował istny szał na język hiszpański, wystarczy włączyć radio aby odnieść wrażenie, że każdy bez względu na pochodzenie chce melodyjnym hiszpańskim wyśpiewać przebój z pierwszych miejsc muzycznych list. Może to dobry moment na rozpoczęcie nauki, bo hiszpański jest faktycznie przyjemny dla ucha, a dla wybierających się do Meksyku niezbędny. Język angielski poza hotelem staje się praktycznie bezużyteczny i bez znajomości przynajmniej podstawowych zwrotów komunikacyjne frustracje gwarantowane. W ciągu dwóch tygodni spędzonych w Meksyku przeszliśmy przyspieszony kurs językowy w czym dzielne pomagała nam nasza córka, która uczy się hiszpańskiego w szkole i w kryzysowych sytuacjach stała się naszą wybawicielką. Wyobraźcie sobie taką sytuacje: my grzecznie stoimy i czekamy, aż ona ustali z kilkoma Meksykanami drogę objazdu indiańskiej blokady…

GDZIE JECHAĆ?
Pewne było jedno – lądujemy w mieście Meksyk. Co zrobimy dalej to już był temat do głębokich przemyśleń, bo gdy ma się do czynienia z krajem liczącym ponad 2 mln km2, do tego niesamowicie zróżnicowanym geograficznie, etnicznie, kulturowo, pełnym archeologicznych śladów imperiów Azteków i Majów oraz kolonialnej spuścizny Hiszpanów, krajem od zachodu i wschodu oblewanym przez ciepłe, tropikalne wody można naprawdę mieć problem z podjęciem prostej decyzji w którą stronę ruszyć – no chyba, że ma się do dyspozycji kilka miesięcy. Obawialiśmy się, że spędzając nasz wymarzony urlop w którymś z resortów Jukatanu pobyt w Meksyku straci nieco na autentyczności, a zależało nam na tym aby pomiędzy zdeptanymi, turystycznymi „must see” zobaczyć również jak najwięcej „prawdziwego” Meksyku: Indian w ich tradycyjnych strojach na lokalnych targach, ludzi jadących do pracy na pace starych, zdezelowanych półciężarówek, tajemniczych obrządków, będących mieszanką tradycyjnych wierzeń Indian i katolicyzmu odprawianych w wiejskich kościółkach. Po tygodniach zastanawiania finalnie zdecydowaliśmy, że skupimy się na wewnętrznej części kraju, z małą przerwą na leniuchowanie nad Pacyfikiem, robiąc tour od stolicy przez Teotihuacán, Oaxaca, Mazunte, San Cristóbal de las Casas, Palenque, Paso de Cortés do stolicy (na końcu wpisu szczegółowy plan).

TRANSPORT
Turystyka miała istotny wpływ na rozwój komunikacji w Meksyku i obecnie jednym z najwygodniejszych środków przemieszczania się po kraju są autobusy. Połączenia pierwszej klasy obsługiwane są przez wygodne, klimatyzowane pojazdy z szerokimi siedzeniami w których bardzo wygodnie spędzimy noc w podróży nie tracąc cennych dni urlopu na dojazdy, a dodatkowo oszczędzając na kosztach hotelu. My jednak wybraliśmy inne rozwiązanie i w mocno promocyjnej, jak na Meksyk, cenie (560 zł/11 dni) wynajęliśmy samochód do którego przebiegu dorzuciliśmy swoje blisko 3000 km. Wynajem standardowo załatwiliśmy przez pośrednika rentalcars (tym razem padło na franczyzę AVISa), do tego kupiliśmy ubezpieczenie wkładu własnego w iCarhireinsurance – w ten sposób byliśmy (przynajmniej w teorii) w pełni zabezpieczeni na wszystkie samochodowe „przygody” i potencjalne oszustwa wypożyczalni. Rentalcars zawsze oferuje samochody w pakiecie z obowiązkowymi (w Meksyku jest to tzw. PLI) oraz podstawowymi ubezpieczeniami z wkładem własnym (AC i OC). Cenimy sobie swobodę, którą zapewnia samochód i niezależność od sztywnych rozkładów jednak na miejscu okazało się, że nie jest to rozwiązanie bez wad… Konieczność miejsca parkingowego mocno ograniczyła wybór miejsc noclegowych (zwłaszcza nad oceanem czy w Oaxaca lub San Cristóbal de las Casas) no i samo jeżdżenie po Meksyku delikatnie mówiąc do przyjemności nie należy. I wcale nie mamy na myśli fantazji kierowców - pod tym względem nie mamy im nic do zarzucenia (nawet tym z miasta Meksyk) - bardziej chodzi o fatalny stan dróg, przez które przejechanie 250 km wydłuża się czasami do blisko 8 godzin. Lokalne drogi (niepłatne - oznaczone LIBRE) najeżone są tzw. topes czyli po prostu progami zwalniającymi przed którymi wyhamować trzeba praktycznie do zera, w przeciwnym razie samochód do naprawy. Co najgorsze część topes nie są w żaden sposób oznaczone i dwa razy niemal „stanęliśmy dęba” po ostrym hamowaniu. Jeżeli chodzi o drogi płatne (oznaczone CUOTA) to absolutnie nie spełniają one standardów choćby drogi ekspresowej w Europie, a jedyną ich zaletą są dwa pasy, brak topes i nieco mniejszy ruch. Wadą niestety wysokie opłaty - bramki ustawione są dosłownie co kilkadziesiąt kilometrów. Szczerze mówiąc to właśnie dojazdy i czas spędzony w aucie najbardziej uprzykrzyły nam pobyt w Meksyku i żeby choć widoki zza szyby były ciekawe… z drugiej strony chcieliśmy prawdziwy Meksyk, więc dostaliśmy niezły „meksyk”.

BEZPIECZEŃSTWO
Chyba każdy kto przygotowywał się do wyjazdu do Meksyku natknął się na drastyczne opisy porwań, oszustw i innych okropności świadczących o tym, że oto przekracza się bramy piekieł i ląduje w najbardziej niebezpiecznym miejscu na ziemi. Niestety, ale Meksyk pod względem bezpieczeństwa ma fatalną opinie przez co może odstraszać co bardziej lękliwych turystów. Oczywiście nie podważamy autentyczności krążących relacji, lepiej mieć pełną świadomość wszystkich możliwych zagrożeń i zawsze przestrzegać ogólnych zaleceń, tj. nie epatować gotówką, telefonami, nie podróżować po zmroku czy zawsze sprawdzać wydaną resztę. My chcieliśmy jednak bardzo mocno podkreślić, że w czasie całego naszego wyjazdu nie spotkało nas nic przykrego, mało tego czuliśmy się swobodnie i bezpiecznie nawet podczas przejazdów metrem w Mexico City czy snując się po uliczkach stolicy również w tych mniej turystycznych jej częściach. Spotkaliśmy Polaków, którzy z przerażeniem opowiadali o pobycie w mieście Meksyk, o dyskomforcie który czuli na każdym kroku i ciągłym poczuciem zagrożenia. Cóż – jest to chyba kwestia postrzegania pewnych spraw, skupiając naszą uwagę na strachu sprawiamy, że on rośnie przez co pozbawiamy się przyjemności poznawania nowych miejsc i ludzi. Podsumowując - wybierajmy mądrze miejsca wypoczynku, zachowajmy podstawowe środki ostrożności i cieszmy się pobytem w Meksyku :)

KLIMAT
Może to i oczywista oczywistość, ale warto chyba wspomnieć, że Meksyk, wbrew pierwszym skojarzeniom, to nie tylko upały i non stop słońce, można tam też porządnie zmarznąć! Po wylądowaniu w Mexico City przywitała nas temperatura 1 stopnia, a ciepłe ubrania przydały się jeszcze w kilku innych miejscach. Temperatury w Meksyku są bardzo zróżnicowane, na co duży wpływ ma także wysokość nad poziomem morza (np. miasto Meksyk położone jest na wysokości 2240 m n.p.m.) warto więc przestudiować także pod tym kątem swój plan pobytu, aby w walizce nie wylądowały tylko letnie ubrania dzięki czemu unikniemy wymuszonych zakupów. Generalnie najlepszy moment na podróż do Meksyku to pora sucha czyli od grudnia do kwietnia.

PIENIĄDZE
Standardowo nie praktykujemy zabierania gotówki w podróż, więc poza 50 euro „na wszelki wypadek”, które i tak przywieźliśmy do domu, wzięliśmy kilka kart płatniczych naszych „ulubionych” i niemal wolnych od niekorzystnych przeliczeń usługodawców (nie tylko banków). Bankomatów i kantorów w Meksyku jest mnóstwo. Najlepsze kursy wymiany widzieliśmy na lotnisku w Mexico City już w strefie ogólnodostępnej. Jeśli chodzi o wypłatę w bankomacie to najlepiej opłacało się wypłacać w Santander – chyba najniższa prowizja 31 peso (nie da się jej uniknąć w Meksyku) i brak pytań o DCC (Dynamic Currency Conversion), więc w razie nieuwagi nie przeliczą Wam wypłacanej gotówki po niekorzystnym kursie. Z płaceniem kartą generalnie jest raczej trudno poza hotelami i sklepami sieciowymi. Bywają terminale na stacjach benzynowych oraz bramkach przy wjazdach na płatne drogi, gdzie nasze próby płacenia kartą były niewątpliwym hitem. Próbowaliśmy dwa razy i szybko zrezygnowaliśmy, a problem był prozaiczny – za krótki kabel od terminala niepozwalający podać nam terminala do samochodu, aby wprowadzić PIN. Za pierwszym razem jedno z nas musiało wysiąść z auta aby wprowadzić PIN, za drugim Pan obsługujący zażądał abyśmy napisali PIN na kartce!!! Szybko wyleczyliśmy się zatem z płacenia kartą na „autostradach”.

KUCHNIA
Oczekiwania były ogromne, apetyty jeszcze większe, plany co chcielibyśmy zjeść bardzo precyzyjne szczególnie po przestudiowaniu kulinarnych wypraw blogerów po Meksyku, mieliśmy nawet pooznaczane polecane knajpki, targi, restauracje, słowem przygotowani byliśmy na wielką wyżerkę. Cóż… rzeczywistość nas jednak trochę rozczarowała - większości zachwalanych miejscówek albo nie znaleźliśmy albo ich w ogóle w oznaczonych lokalizacjach nie było, a to co jedliśmy często było mocno średnie, tonęło w oleju, a zjedzenie czegoś bez mięsa (szczególnie na prowincji) praktycznie niemożliwe. No ale żeby nie było, że chodziliśmy głodni - sytuacje zawsze ratowały przepyszne churosy, owoce, tlayuda no i oczywiście taco :) Jeżeli chodzi o rewolucje żołądkowe to udało nam się ich szczęśliwie uniknąć.  Ceny w sklepach i restauracjach są mniej więcej na poziomie cen w Polsce, natomiast jedzenie na lokalnych targach, malutkich, rodzinnych garkuchniach czy po prostu na ulicy zdecydowanie tańsze i właśnie w takich miejscach polecamy się stołować bo jest nie tylko ekonomiczniej, ale też smaczniej. Ceny też są zróżnicowane regionalnie – w Chiapas oraz Oaxaca były zdecydowanie niższe niż w Mexico Citi.

PLAN PODRÓŻY (wraz z linkami do hoteli)

Dzień 0: lot do Mediolanu 

Dzień 1: lot do Mexico Citi

Dzień 2: Teotihuacán, przejazd do Oaxaca

Dzień 3: Oaxaca

Dzień 4: Monte Albán, przejazd do Mazunte 

Dzień 5: Mazunte

Dzień 6: Mazunte

Dzień 7: przejazd do San Cristóbal de las Casas

Dzień 8: San Cristóbal de las Casas oraz okoliczne wioski indiańskie

Dzień 9: San Cristóbal de las Casas

Dzień 10: przejazd do Palenque

Dzień 11: przejazd do Puebla

Dzień 12: Paso de Cortés

Dzień 13: Mexico Citi

Dzień 14: Mexico Citi oraz wylot do Monachium

Wkrótce postaramy się dokładniej opisać i pokazać wszystkie miejsca w których byliśmy.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Karolina i Maciek , Blogger