Oaxaca czyli Łachaka

Po przystanku w stolicy Meksyku i wizycie w Teotihuacan udaliśmy się w kierunku stanu Oaxaca z którym zdecydowanie wiążą się nasze najlepsze wspomnienia z Meksyku. Niewątpliwie wpływ na to miał pobyt w Mazunte – malutkiej hipisowskiej wiosce położonej nad oceanem pełnej freaków, joginow i surferów gdzie cieszyć można się nieskrępowaną i luźną atmosferą, dnie spędzać na piaszczystych, pustych plażach, a wieczory w klimatycznych knajpkach popijając mohito przy akompaniamencie granej na żywo muzyki. W Mazunte zobaczyliśmy też wieloryby, delfiny i dziesiątki oceanicznych żółwi w czasie niezapomnianego rejsu małą rybacką łodzią. Stan Oaxaca to jednak nie tylko wybrzeże, ale chyba przede wszystkim słynące z kolonialnej atmosfery i oryginalnych przysmaków miasto o tej samej nazwie, ponadto malowniczo położone ruiny Monte Alban, które mieliśmy niemal w całości dla siebie oraz wszechobecne góry. Bajunia…
OAXACA
Miasto Oaxaca to jedno z najbardziej znanych centrów kulturalnych i kulinarnych Meksyku. Wpisane na listę UNESCO historyczne centrum słynie głównie z kościołów spośród których zdecydowanym numerem jeden jest katedra Templo de Santo Domingo. Na pierwsze spotkanie z miastem najlepiej wybrać się wcześnie rano gdy dopiero budzi się ze snu i na ulicach spotkać można nielicznych tubylców spieszących się do pracy i dzieci w drodze do szkół. Wystarczy krótki spacer od Templo de Santo Domingo deptakiem Calle Macedonio Alcala do głównego placu miasta Zocalo pośród kolorowej zabudowy w stylu kolonialnym, aby zobaczyć najważniejsze atrakcje miasta i przy okazji zrobić zdjęcia przy świetle wschodzącego słońca.
Drugą rundę po Oaxaca zaczynamy koło południa, gdy poranna cisza i spokój całkowicie ustępują miejsca wesołemu gwarowi – tłumy ludzi na ulicach, pełne turystów lokale i głośne występy zespołów marimby na Zocalo. Jest to też najlepszy moment na zwiedzanie katedry w środku i mieszczącego się po sąsiedzku muzeum kultury. Zdjęcie z kolorowym napisem Oaxaca to obowiązkowa pamiątka z miasta, a gdy zrobimy zakupy na lokalnych targach niedaleko Zocalo jak choćby Benito Juarez Market najważniejsze punkty będzie można uznać za zaliczone.
Południe to najwyższy czas na kulinarne atrakcje Oaxaca - każdy wie, że Meksyk może poszczycić się doskonalą kuchnią, ale to właśnie miejscowe przysmaki cieszą się największą sławą. Ich odkrywanie najlepiej zacząć na Mercado 20 de Noviembre prawdziwego raju dla fascynatów nowych i oryginalnych smaków w przystępnej cenie. My byliśmy za krótko, żeby spróbować wszystkich specjałów, ale udało nam się zjeść kilka jak choćby tlayudas czyli coś w rodzaju pizzy tyle, że na grillowanej tortilli z pastą z fasoli, sosem salsa i innymi dodatkami, wśród których jest kolejna specjalność biały ser Oaxaca (queso oaxaca). Nie spróbowaliśmy słynnego mole negro czyli czarnego sosu, który przygotowuje się 2 dni z kilkudziesięciu składników wśród których jest chili i czekolada (ciekawe połączenie), podawanego z kurczakiem i ryżem. Tradycjonalistom nasza córka poleca świeże, grillowane cieniutkie kawałki różnego rodzaju mięsa podawane z tortillą, guacamole i warzywami w jednym ze skrzydeł Mercado 20 de Noviembre.
Trzecie spotkanie z miastem to wieczór i zachód słońca nad Zocalo, to właśnie wtedy plac zaczyna tętnić życiem. O tej porze zdecydowanie więcej jest już tubylców niż turystów, co stwarza okazje do podpatrzenia ich zwyczajów. To również czas na spróbowanie kolejnych lokalnych smakołyków jak choćby w 100% naturalnej czekolady - choć nie przypomina smaku do którego przywykliśmy w kraju, to mimo wszystko nie wypada nie spróbować. Dla odważnych na pewno wyzwaniem będzie próba zmierzenia się z popularną w tym rejonie przekąską - chapulines  czyli chrupiących… koników polnych! Nie skusiliśmy się, ale podobno smażone z solą oraz limonka i otoczone w chili smakują całkiem nieźle.
Wieczór najlepiej zakończyć w barze na kilku kolejkach mezcalu – wytwarzanego z agawy konkurenta słynnej meksykańskiej tequili, który produkuje się w Oaxaca na potęgę.














MONTE ALBAN
Będąc w Oaxaca koniecznie należy wybrać się do położonych zaledwie kilka kilometrów od miasta ruin Monte Alban – dawnego centrum kulturalnego Mezoameryki zamieszkałego kolejno przez Olmeków, Zapoteków oraz Mixteków, istniejącego współcześnie z Teotihuacan. Miejsce położone wysoko ponad otaczającymi dolinami to nie tylko fascynujące świątynie, piramidy i cała atmosfera związana z historią tego miejsca, lecz również niesamowite widoki z malowniczymi górami w tle, a wybierając się tam wcześnie rano można zachwycać się tymi obrazkami bez tłumów turystów ( my dotarliśmy tam przed 8:00).
Do Monte Alban możemy się dostać busem z Oaxaca (koszt około 60 peso w obie strony) lub tak jak my dojechać w kilkanaście minut samochodem – podkreślamy, że warto być jak najwcześniej. Bilet wstępu kosztuje 70 peso i można go kupić w automacie płacąc kartą (parking jest darmowy).





MAZUNTE
Bardzo zależało nam na tym, aby w napiętym planie pobytu znalazło się też miejsce na leniuchowanie nad oceanem. Długo zastanawialiśmy się w której części Meksyku spędzimy kilka spokojnych dni na plaży. Szybko odpadł Jukatan ze względu na tłumy i stanęło na „jakimś” miejscu nad Pacyfikiem. Logistycznie najbliżej nam było na wybrzeże Oaxaca, więc ostatecznie rozważaliśmy 3 miejsca – Puerto EsconidoZipolite lub Mazunte. W końcu padło na malutkie Mazunte - tak naprawdę ze względu na panującą tu luźną i swobodną hipisowską atmosferę, piękne plaże oraz najpiękniejsze zachody słońca z punktu widokowego na Punta Cometa. Do tego udało nam się wynająć za śmieszne pieniądze prawdziwą perełkę - położoną na wzgórzu półotwartą chatkę zbudowaną z bambusa i trzciny z widokiem na plażę i wschody słońca nad Mazunte.
To były niesamowite, rajskie dni  – pełen luz, poranne wschody słońca wprost z łóżka, lenistwo na plaży, świetne jedzenie i codzienne zachody słońca z Punta Cometa. Marzyliśmy, aby przy okazji pobytu nad oceanem zobaczyć delfiny, żółwie, a może nawet wieloryby w ich naturalnym środowisku bez przykładania ręki do cierpień tych stworzeń.  Okazało się, że z miejscowej plaży codziennie rano wypływają malutkie łodzie w dwugodzinny rejs w poszukiwaniu morskich atrakcji  (koszt 230 peso).  Oczywiście nie mogliśmy nie skorzystać i  tak jak zapewniali nas miejscowi,zobaczyliśmy wszystko o czym marzyliśmy, a przepływający dosłownie na wyciągnięcie ręki wieloryb idealnie zwieńczył całą zabawę. Jeżeli chodzi o plaże to polecamy położoną na zachód od osady Playa Mermejita – ogromna i szeroka otoczona skałami. Przez te kilka dni spotkaliśmy na niej zaledwie kilkanaście osób. Najlepsze było to, że wieczorem właśnie do tej plaży, kiedy leniuchowaliśmy i czekaliśmy na zachód słońca podpłynęły dwa wieloryby i dały niesamowite show ze skokami i puszczaniem fontann wody – to było coś zupełnie niespodziewanego i magicznego -  do tej pory wspominamy to wydarzenie z uśmiechem na twarzy. Polecamy również przejście z Playa Mermejita na Punta Cometa przez wzgórze wzdłuż wybrzeża – widoki niezapomniane.
Warto wspomnieć, że Mazunte nie zawsze było tak sielskim miejscem jak dziś – jeszcze 30 lat mieszkańcy osady trudnili się barbarzyńskimi polowaniami na żółwie, które upodobały sobie okolicę na miejsce składanie swoich jaj. Głównym dochodem lokalsów była sprzedaż mięsa i jaj żółwi do momentu gdy w 1990 r. rząd zakazał polowań. Dziś dzięki inwestycjom rządowym utrzymują się z ekoturystyki, a w wiosce powstały atrakcje w postaci narodowego centrum żółwi, które polecamy odwiedzić (wstęp 34 peso) oraz niewielka fabryka kosmetyków naturalnych.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Karolina i Maciek , Blogger