Teide - bliżej nieba

Życie pod jednym dachem z nastolatkiem często sprowadza się do sztuki kompromisów, a gdy preferencje co do spędzania wolnego czasu są tak totalnie różne „gorące” dyskusje dotyczą nawet tak przyjemnego tematu jak kierunek wakacji. Spartańskie warunki w Norwegii dopiekły trochę naszej córce dlatego kolejny wyjazd miał być skrojony idealnie pod nią czyli żadnych górskich wycieczek, zimna i deszczu tylko słońce, basen, plaże no i to co najważniejsze zasięg internetu non stop!  Ale jeden wyjątek od tego słodkiego lenistwa musieliśmy zrobić czyli zdobyć Pico del Teide - najwyższy szczyt Hiszpanii znajdujący się właśnie na Teneryfie, toteż gdy nasza córka przyłapała nas na pakowaniu górskich butów i ciepłych ciuchów - jej mina - bezcenna :)
Z tym „ zdobywaniem” Teide to musimy przyznać troszkę przesada biorąc pod uwagę fakt, że na wysokość 3 555 m n.p.m. wjechaliśmy kolejką do której dojechaliśmy autem :) i chyba tylko dlatego ostatecznie jakoś udało się przekonać naszą córkę. Żeby jednak nie było tak do końca łatwo i przyjemnie postanowiliśmy urozmaicić sobie wycieczkę i zejść już na piechotę. A teraz po kolei i w szczegółach jak wyglądał ten niesamowity dzień.
Pico del Teide, który tak naprawdę jest wciąż czynnym wulkanem, mierzy 3 718m n.p.m. i wraz z innymi, sąsiadującymi stożkami wulkanicznymi znajduję się na rozległej, prawie płaskiej kalderze (zagłębienie tworzące się na skutek silnej erupcji wulkanu) Las Cañadas o średnicy blisko 15 km. Całość tego księżycowego krajobrazu chroniona jest w ramach Parku Narodowego Teide. Jadąc od strony Vilaflor drogą TF-21 przedsmak tego co nas czeka na szczycie doświadczyliśmy już na wysokości ok. 2 000 m n.p.m. gdy po kilkudziesięciu minutach jazdy z poziomu oceanu, serpentynami cały czas w górę i w górę naszym oczom ukazała się w całej okazałości płaska kaldera i szczyt Teide.







Po kilku kilometrach dojechaliśmy do  Roques de García stanowiącego skupisko fantazyjnych formacji skalnych przybierających kształty maczug, iglic, poszarpanych, stromych skał z których każda ma swoją własną nazwę, a wszystkie powstały w skutek erozji, która w przyszłości może doprowadzić też do ich całkowitego zniszczenia. Chociaż wulkaniczny krajobraz może wydawać się początkowo monotonny to pod wpływem promieni słonecznych wydobywa się z niego cała feeria barw podbijana dodatkowo idealnie błękitnym niebem – a to dopiero początek pięknych widoków.

Z Roques de García ruszyliśmy w kierunku kolejki Teleferico (2 356 m n.p.m.), którą wjechaliśmy na La Rambleta czyli praktycznie pod sam szczyt Teide na wysokość 3 555 m n.p.m. Bilet na kolejkę (13,5€ w jedną stronę, 27€ w obie) kupiliśmy na miejscu (możliwa, ale niekonieczna jest rezerwacja przez internet), natomiast żeby wejść od stacji górnej kolejki na sam szczyt (czyli wejść na szlak nr 10) niezbędne jest pozwolenie uzyskane na stronie Parku Narodowego Teide (link), wydawane na konkretny dzień i przedział godzin (9-11, 11-13, 13-15, 15-17) – pozwolenie jest oczywiście bezpłatne i limitowane do 200 szt. dziennie, dlatego o taką rezerwację należy zadbać dużo wcześniej - my zarezerwowaliśmy kilka miesięcy wcześniej, a pomimo tego wolne były już tylko godziny poranne. W ten sposób wjeżdżaliśmy już pierwszym kursem o 9:00 rano co zresztą  idealnie nam pasowało bo wraz z parą Polaków cieszyliśmy się ze zdobycia szczytu jako pierwsi w tym dniu. Im później tym oczywiście cieplej i można się wyspać, ale już bardziej tłoczno, mniej intymnie i mniej czasu aby o sensownej porze zejść na dół dla tych co planują schodzić na własnych nogach -  także co kto lubi. I tu bardzo ważna informacja praktyczna – już na wysokości kaldery temperatura była znacznie niższa niż na poziomie morza - ok. 10 stopni Celsjusza, a na szczycie było tylko 2 stopnie dlatego czapka, rękawiczki i ciepła kurtka to konieczny element wycieczki. Czekając na kolejkę widzieliśmy sporo turystów w klapkach i krótkich spodenkach, wyraźnie zaskoczonych temperaturą na gorącej przecież wyspie, trzęsących się z zimna toteż zwracamy uwagę na garderobę aby tak prozaiczna sprawa nie zepsuła zabawy i pozwoliła komfortowo cieszyć się niesamowitymi widokami rozpościerającymi się ze szczytu.


Wysiadając z kolejki mamy do wyboru trzy szlaki - dwa z nich prowadzą niemal po płaskim terenie  na punkty widokowe Mirador de la Fortaleza (szlak nr 11 - czas przejścia w obie strony 15-20 min.) i Mirador de Pico Viejo (szlak nr 12 -  czas przejścia w obie strony 25-30 min.) i te dwa szlaki nie wymagają żadnych zezwoleń. Widoki, szczególnie na wulkan Pico Viejo, są po prostu rewelacyjne a krajobraz księżycowy, a może marsjański?
Jednak to co najlepsze czeka na samiutkim szczycie Pico del Teide do którego prowadzi szlak nr 10 zwany Telesforo Bravo i to właśnie ten wybraliśmy zaraz po dotarciu kolejki na górną stacje. Pokonanie 159 m przewyższenia i 614 m drogi zajęło nam jakieś 20 minut i nie nastręczyło żadnych trudności. Trzeba jednak pamiętać, że ta wysokość może już u niektórych powodować problemy oddechowe, więc lepiej się nie spieszyć i spokojnie noga za nogą pokonywać ten jednak niewymagający wielkiej kondycji szlak. Z wysokości 3718 m, wysokości na jakiej jeszcze nigdy żadne z nas nie było, rozpościera się widok do którego nie przywykliśmy, czarne jęzory zastygłej lawy, czerwona kaldera otoczona głębokim granatem morza i błękitnym niebem… a przy dobrej widoczności w tle zobaczyć można pozostałe wyspy archipelagu kanaryjskiego (nie tego dnia niestety). No i te unoszące się dookoła białe opary siarki, której zapach nie pozwala zapomnieć, że Teide to wciąż czynny wulkan!




Kiedy nacieszyliśmy oczy widokami ze szczytu ruszyliśmy tym samym szlakiem w dół i dopiero po zejściu na wysokość górnej stacji kolejki poszliśmy na szlak nr 12 i 11, a następnie szlakiem nr 7 przez Montaña Blanca udaliśmy się w kierunku naszego samochodu. Ta część wycieczki zajęła nam zdecydowanie najwięcej czasu gdzie w ciągu 3,5 godziny przeszliśmy jakieś 11 kilometrów i chociaż nogi czuły już pokonany dystans to ani przez chwilę się nie nudziliśmy bo widoki cały czas były fascynujące, a do tego było coraz cieplej więc i coraz przyjemniej.






W czasie tego dnia wiele razy czuliśmy się jak na innej planecie, ale kiedy dotarliśmy (już samochodem) w pobliże białych kopuł największego na świecie obserwatorium astrofizycznego czyli Teide Observatory poczuliśmy się jak bohaterowie Star Wars :)  Obserwatorium jest jednym z najlepszych punktów obserwacyjnych na ziemi ze względu na położenie i brak w pobliżu skupisk światła, a koncentruje swoją działalność na badaniu słońca i za niewielką opłatą jest możliwe do zwiedzania.
Park Narodowy opuściliśmy drogą nr TF -24 jadąc w stronę La Laguny co chwilę oglądając się za siebie aby z zupełnie innej perspektywy zobaczyć po raz ostatni Teide. Chociaż większość turystów przyjeżdża na Teneryfę w poszukiwaniu błogiego lenistwa to naprawdę warto zdobyć się na wysiłek i wejść na najwyższy szczyt Hiszpanii - może okazać się idealnym dopełnieniem pobytu, powodem do dumy i źródłem ogromnej satysfakcji, która stała się naszym udziałem :)

1 komentarz:

  1. Piękne miejsce na ziemi, muszę się tam wybrać z rodziną ! Tam jest naprawdę bliżej nieba !

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Karolina i Maciek , Blogger