Fiordy Zachodnie

Islandia to prawdziwy raj dla fotografów, tych profesjonalnych, których z podziwem podpatrywaliśmy i tych zupełnych amatorów takich jak my bo pejzaży gotowych na pocztówki jest tam co nie miara. Nieraz zastanawialiśmy się czy uda nam się dojechać do celu gdy dosłownie co pięć minut padało hasło „stop” i już wybiegaliśmy z auta robić kolejną fotkę. Czasem temu „stop” towarzyszył pisk opon jednak nie miało to większego znaczenia gdy daleko, daleko za nami nie było żadnych samochodów, a przed nami nic tylko malownicze widoki… byliśmy sami :) Tak właśnie jest na Fiordach Zachodnich, nie uświadczysz żywego ducha i wcale nie  świadczy to o tym, że są to rejony mniej interesujące niż Ring Road wręcz przeciwnie atrakcji jest tam co nie miara.
W zdjęciach Fiordów Zachodnich zakochaliśmy się do tego stopnia, że postanowiliśmy zrezygnować z najbardziej popularnej  trasy dookoła wyspy czyli Ring Road, żeby jak najwięcej czasu spędzić i jak najdokładniej zobaczyć zachodnią część wyspy. Tym samym zostawiliśmy sobie otwartą furtkę do kolejnej podróży i następnym razem na pewno zaliczymy Ring Road.

Jednym z naszych głównych celów na Fiordach Zachodnich były klify Latrabjarg - najdalej wysunięty na zachód kraniec Europy (nie licząc Azorów). Strome, czarne klify są domem dla niezliczonej liczby ptaków ale dla nas najważniejsze były maskonury, które bardziej przypominają pluszowe maskotki i śmiało typować je można na wizytówkę Islandii. Musieliśmy jednak trochę się nachodzić  w poszukiwaniu naszego fotograficznego celu, tropiliśmy, wypatrywaliśmy, narażaliśmy życie zaglądając w każdą  przepaść i nic… Gdy już pogodziliśmy się z faktem, że będziemy chyba jedynymi, którzy wyjadą z wyspy bez zobaczenia „puffinów” i zdecydowaliśmy się na powrót do auta okazało się że całkiem spora grupa ptaszków siedzi sobie, bez lęku pozując do zdjęć, na pierwszym klifie przy samym parkingu! Spaceru jednak nie żałowaliśmy bo takich widoków na ocean nie ma chyba nigdzie indziej. Z informacji praktycznych – na klifach wieje silny wiatr więc ciepłe ubranie plus czapka są konieczne.






Na Fiordach Zachodnich to jednak właśnie fiordy są najważniejsze i najpiękniejsze, inne niż w Norwegii jednak nie mniej spektakularne. Malownicze drogi samochodowe ciągną się idealnie wzdłuż głęboko wcinającej się w ląd wody, do samego końca fiordu i  z powrotem do miejsca gdzie szeroko otwiera się na ocean. Nad nami cały czas górowały charakterystyczne zielone, płaskie na szczytach góry - żelazka jak je nazwaliśmy ze względu na specyficzny kształt, mimo letniej  pory gdzieniegdzie pokryte jeszcze śniegiem i poprzecinane  wodospadami. Całość po prostu zwala z nóg…













W czasie trasy przez fiordy zrobiliśmy sobie przerwę na mały trekking i wspięliśmy się na górę Sandafell z której mogliśmy zobaczyć uroczą osadę Þingeyri, piękny Dýrafjörður oraz najwyższy szczyt Fiordów Zachodnich - Kaldbakur. Gdzie okiem sięgnąć cała panorama spowita była fioletową barwą dziko rosnących łubinów, które o tej porze roku całymi polami pokrywają Islandię.




Co ciekawe na Fiordach Zachodnich nie brakuje również pięknych plaż, a niektóre z nich wydawać by się mogły bardziej typowe dla południa Europy niż dla księżycowej wyspy.  Jak ma się szczęście można zobaczyć wygrzewające się w pobliżu foki, albo „opalające się” na piasku owce (to już akurat bardzo częsty widok :) ). Na noc zatrzymaliśmy się przy najładniejszej dla nas plaży Rauðisandur z  różowo-czerwonym piaskiem i z widokiem na klify Latrabjarg – magiczne miejsce i magiczne sny…





Dzięki malowniczo poprowadzonym drogom udało nam się przejechać i zobaczyć wszystkie fiordy (nie wliczamy wybrzeża Strandir) od Holmavik przez Ísafjörður, Þingeyri, Bíldudalur, Tálknafjörður, Patreksfjörður do Latrabjarg i dalej w kierunku  wyspy – przejechaliśmy dokładnie całą trasę dookoła Fiordów Zachodnich kolejno drogami nr 60, 61, ponownie 60, 63, 612, 614, 62, 612 i znowu 60. Najciekawszy fragment trasy to kilkudziesięciokilometrowa szutrowa droga między Þingeyri a Bíldudalur gdzie kilkukrotnie wspinaliśmy się wysoko na najwyższe góry w okolicy i zaraz zjeżdżaliśmy w dół do kolejnego fiordu.








Kolejnym hitem jest największy na Fiordach Zachodnich wodospad Dynjandi. Widoczny już z kilku kilometrów dopiero gdy stanie się pod jego największą i najszerszą kaskadą ukazuje swoją potęgę - wydaję się, że ogromna ściana z hukiem spadającej wody nie ma końca. Na całej Islandii jest wiele większych i pewnie ładniejszych wodospadów, ale to właśnie Dynjandi jest jednym z  tych które mają to coś.



Bez kąpieli w gorących źródłach i naturalnych basenach nie można wyjechać z Islandii, a na Fiordach Zachodnich znajdziemy ich całkiem sporo. Wcześniej naoglądaliśmy się zdjęć na Instagramie i w kilku przypadkach rzeczywistość  boleśnie nas rozczarowała. Nastawiliśmy się na relaksującą kąpiel w basenie z niesamowitym widokiem - a tu mała dziura w ziemi z brudną wodą albo zbiorowisko glonów i innych obrzydliwości … Na szczęście nie wszędzie tak było i część „hot pool’ów” spełniła nasze oczekiwania jak choćby Pollurin za Tálknafjörður  i Hellulaug w Flókalundur (uwaga ten ostatni źle oznaczono na Google Maps – jest po drugiej stronie skrzyżowania dróg 60 z 62 niż na mapie).


Fiordy Zachodnie to rejon Islandii gdzie spędzić można cały urlop i nie nudzić się nawet przez sekundę, my utwierdziliśmy się tylko w przekonaniu, że organizując całą naszą wycieczkę na wyspę właśnie pod kątem Westfjordów podjęliśmy dobrą decyzję. Usatysfakcjonowani mogliśmy ruszyć dalej na podbój interioru :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Karolina i Maciek , Blogger