Trekking wokół Landmannalaugar

Jeżeli znajdzie się ktoś na kim islandzki interior nie zrobi wrażenia to po dotarciu do tęczowych gór Landmannalaugar z pewnością stwierdzi, że warto było znosić niewygody podróży, pył i kurz po to by zobaczyć to niezwykłe miejsce. Jednak to czy my je zobaczymy do samego końca stało pod dużym znakiem zapytania i z wielkim trudem przygotowywaliśmy się na konieczność uruchomienia planu B, a wszystko przez to, że szutrowe drogi interioru zamykane są na okres zimowy i uruchamiane dopiero w czerwcu, a konkretna  data ich przygotowania do użytku nigdy nie jest do końca pewna… Gdy tylko mieliśmy dostęp do netu z wypiekami sprawdzaliśmy najświeższe informacje i zaledwie dwa dni przed planowanym dotarciem do celu okazało się, że drogi są otwarte! Uff :)
Landmannalaugar to jedno z tych pięknych miejsc na Ziemi, gdzie spotykają się ludzie, których łączy podobna wrażliwość na otaczający świat, my widzieliśmy tam starych hipisów, zaprawionych w bojach rowerzystów, pozytywnie zakręconych globtroterów ale też rodziców z małymi dziećmi, które z dala od cywilizacji, nie zwracając uwagi na niewygody i pogodę, beztrosko bawiły się w kałużach :) Jeżeli o pogodę chodzi to gdy dotarliśmy do campingu późnym popołudniem chłód potęgowany przez podmuchy wiatru zachęcał tylko do schowania się głęboko w śpiwór, a przecież jeszcze trzeba było zliczyć kąpiel w gorących strumieniach. Było to duże wyzwanie biorąc pod uwagę, że ubrania zostawia się w szatni, a później w klapeczkach i ręczniku trzeba jeszcze przejść kilkadziesiąt metrów do wody. Jedni patrzyli inni się zastanawiali, a ci co moczyli się w wodzie bawili się najlepiej.







Odbierając kluczyki od wynajętego na wyspie auta dostaliśmy informacje, że ubezpieczenie nie obejmuje utopienia auta co w pierwszej chwili mocno nas rozbawiło ale o tym, że nie jest to zupełna niedorzeczność zorientowaliśmy się po dotarciu do campingu w Landmannalaugar – żeby dostać się do obozowiska trzeba było przejechać przez całkiem szeroki strumień wartko spływającej z gór wody. No cóż… do tej pory żałujemy, ale ostatecznie się na to nie odważyliśmy i z całkiem sporą grupą nam podobnych nocowaliśmy na dziko kilkaset metrów od campingu :) A tak to wyglądało.

Camping u szczytu gór jest punktem wyjścia kilku szlaków w tym tego najbardziej popularnego na Islandii pieszego szlaku Laugavegur o długości 55 km biegnącego z Landmannalaugar do Þórsmörk (Thorsmork). Nie dysponowaliśmy takim czasem, a poza tym musielibyśmy jakoś wrócić po samochód co nie byłoby łatwe i wymagało straty kolejnego dnia oraz sporych kosztów. Wybraliśmy zatem mało popularny, za to najdłuższy z tych jednodniowych w okolicy (około 15 km) trekking wokół Skalli połączony z wejściem na widoczny z campingu wulkan Brennisteinsalda. Tęczowe góry zawdzięczają swoją potoczną nazwę i niepowtarzalną urodę przede wszystkim minerałom zawartym w podłożu, które sprawiają, że krajobraz mieni się dziesiątkami barw od zieleni po pomarańcz jednak w połowie czerwca,  dominowała przede wszystkim… biel. Ogromne pola śniegu, na których z radością jako pierwsi w sezonie zostawialiśmy ślady swoich butów, ośnieżone szczyty gór, czarne pola lawy i parujące kłęby siarkowego dymu z aktywnych geotermicznie miejsc – naprawdę Landmannalaugar to miejsce na Islandii, którego nie można nie zobaczyć. A to co działo się na niebie w niczym nie ustępowało górskim krajobrazom - nie wiemy czym sobie zasłużyliśmy, ale pogoda w dniu naszego trekkingu była cudowna - ciepło i słonecznie, a chmury tworzyły takie widowisko, że nie wiedzieliśmy już gdzie patrzeć.





















Chociaż szlak był świetnie oznaczony to nie wiedzieć czemu w pewnym momencie go zgubiliśmy (prawdopodobnie oznaczenia przykrył śnieg)  i wracaliśmy już zupełnie na dziko pokonując prawie pionowe ściany śniegu i śliskie, żwirowe zbocza, a gdy camping mieliśmy już w zasięgu wzroku musieliśmy pokonać jeszcze rozlewającą się po płaskiej przestrzeni na dziesiątki mniejszych i większych strumieni spływającą z gór wodę, co w ostateczności skończyło się totalnym utopieniem butów – tego dnia jednak nic nie mogło zepsuć nam humorów i było to nawet całkiem zabawne zwieńczenie wycieczki pełnej wrażeń i emocji, ale też zakończenie całego wyjazdu, bo przed nami był już tylko powrót do domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Karolina i Maciek , Blogger